Schabowy, tatar i golonka? Zapomnij. Dziczyzna? Chyba tylko dla panicza. A bigos myśliwski? Zwyczajny Polak nie wiedziałby nawet co to takiego. Sprawdź co naprawdę jadano przed stuleciem.
Powiedzieć, że przed wojną wieś bywała głodna, to jak nic nie powiedzieć. Siedemdziesiąt procent ludności mieszkało właśnie poza miastem i to w zdecydowanej większości nie w uroczych dworkach ziemiańskich, a w prostych chatach. W wielu rodzinach włościańskich bieda aż piszczała, w szczególności w Polsce „B”.
Dziś w każdym większym mieście znaleźć możemy restaurację prezentującą się jako przybytek serwujący prawdziwe „chłopskie jadło”. Reklamują się one jako sięgające do tradycyjnej kuchni, najlepiej o korzeniach przedwojennych.
W menu takiej knajpy znajdziemy naturalnie schabowego na honorowym miejscu, gdzieś mignie tatar i goloneczka, ewentualnie jakaś dziczyzna czy bigos. A! I pierogi. Nie może zabraknąć wypełnionych nadzieniem do granic możliwości, skąpanych w tłuszczyku i obsypanych skwarkami pierogów. Cały problem w tym, że nijak ma się to wszystkie do tego, jak żywili się przed wojną zwyczajni Polacy.
Schabowy? To w gruncie rzeczy nowość…
W XIX wieku pojawia się w książce kucharskiej przepis na schabowego, ale klasyk z rozklepanym niemal na papier kotletem, opanierowanym kilka razy i smażonym na oleju z dodatkiem ziemniaków z wody i zasmażanej kapusty stał się gwiazdą dopiero peerelowskich stołów. Goloneczka z zabitego na własne potrzeby wieprza musiała wystarczyć na tydzień gotowania różnych specjałów, a przepisu na tatara próżno szukać w popularnych przed wojną książkach kucharskich.
Także bigos, choć piszą o nim znane ówcześnie kucharki, był raczej specjałem z repertuaru dworskiej kuchni, podawanym jaśniepanom z kotła, wraz z kieliszkiem starki, w trakcie polowania. A co do dziczyzny, chłopi nie odważyliby się na nią zapolować, a mieszkańcy miast nie mieliby jej gdzie legalnie kupić. Krótko mówiąc, menu takiego lokalu wraz z jego przekazem marketingowym można wsadzić między bajki. Zgadzają się tylko pierogi, choć w znacznie skromniejszej oprawie.
W rzeczywistości ludność z biednych terenów rolniczych pożywiała się drobiem (zresztą z rzadka – bardziej opłacało się kurę spieniężyć niż ugotować) i wieprzowiną, a małe i wychudzone wiejskie krowy nijak nie nadawały się na porządny stek. Podstawą diety niezamożnych mieszkańców wsi były ziemniaki, kasze, własna mąka, kapusta, bób i wszystko to, co dało się samemu zasiać i wyhodować.
Oprócz tego pełnymi garściami czerpano z otoczenia – spożywano znacznie więcej grzybów niż dzisiaj, leśnych owoców oraz łowiono ryby i raki. Informacja o tych ostatnich może na pierwszy rzut oka zaskakiwać, jednak dzięki czystemu środowisku poza obrębem miast wody obfitowały we wspomniane skorupiaki. W niektórych akwenach wystarczyło tylko zanurzyć rękę w nieodpowiednim miejscu i można było zostać uszczypniętym przez raka w palec.
Mięso się zdarzało
Oprócz tego jadało się „drobne” części zabijanego na własne potrzeby świniaka, do których zaliczały się między innymi żeberka czy nóżki. Używając ich jako bazy, przygotowywano proste, acz sycące dania.
Po zabiciu świni i zrobieniu wędlin i innych przetworów oraz zakonserwowaniu części przesmażonego mięsa w smalcu, resztę zasalano, na wierzchu układając to, co miało być zjedzone w pierwszej kolejności. Popularny pogląd, że w przedwojennej Polsce mieszkańcy wsi mięso jadali tylko od wielkiego dzwonu, nie wytrzymuje zderzenia z faktami.
W XIX wieku dzięki postępowi w rolnictwie udało się zwiększyć wydajność plonów o kilkadziesiąt procent. Dzięki temu można było nadwyżki sprzedawać lub poświęcać na hodowlę, co przekładało się bezpośrednio na wzrost pogłowia trzody chlewnej. Gospodarze mogli przeznaczać część tuczonych świń na potrzeby własnej rodziny. Familie były wówczas różnej wielkości.
Zdarzało się, że pod jednym dachem żyli rodzice, dziadkowie, cała gromada dzieci i czasem jeszcze jakiś dalszy krewny lub parobek. Przy tak licznych domownikach zapasy kończyły się wcześniej i z tygodnia na tydzień posiłki miały coraz skromniejszy udział wieprzowiny, jednak nadal się ona pojawiała.
Źródła:
Artykuł powstał w oparciu o źródła i literaturę wykorzystane przez autorkę podczas pracy nad książką „Dwudziestolecie od kuchni. Kulinarna historia przedwojennej Polski”. Autorka korzystała między innymi z:
- Ciepielewski J., Wieś polska w latach wielkiego kryzysu 1929–1935. Materiały i dokumenty, Warszawa 1965.
- Goliński S., Odbudowa polskiej wsi. Wieś wśród ogrodów, Lwów 1918.
- Pani Jadwiga, Oszczędna kuchnia na ciężkie czasy. Zbiór praktycznych przepisów kulinarnych oraz dyspozycja obiadów na cały rok, b.m.w , 1918.
- Rose E., Bilans gospodarczy trzech lat niepodległości, Warszawa 1922.
- Słomka J., Pamiętniki włościanina: od pańszczyzny do dni dzisiejszych, Tarnobrzeg 2012.
- Szumlańska P., Skrzętna gospodyni. Układ Obiadów Mięsnych i Postnych oraz Przepisy Przyrządzania Różnych Potraw Tanio i Smacznie, Toledo 1922.
KOMENTARZE (41)
Tekstu coraz mniej!!!!
@Anonim: Drogi Anonimie cieszymy się, że brakuje Panu/Pani tekstu – to znaczy, że artykuł zaciekawił i chce Pan/ Pani więcej. Jednak nie chodzi o to, by pisać długie teksty na siłę, ale by napisać zwięźle, jasno i wyczerpać temat a przy tym zainteresować nim czytelników. Mamy nadzieję, że ten tekst spełnił oczekiwania. Jeśli chce Pan/Pani przeczytać więcej w tej tematyce zachęcamy do lektury całego „Dwudziestolecia od kuchni”. Pozdrawiamy.
Ja wole takie wlasnie konretne nie za dlugie teksty :)
Bieda na wsi to i krowy chude, może za mało wieprzowiny jadły i dlatego. Z trawą też było ciężko….
Ciekawe gdzie leżała ta Polska B przed wojną?
Definicji jest wiele, ale zwykle przyjmuje się, że Polskę A i B rozgraniczała mniej więcej linia rzeki Wisły. Propozycję podziału na Polskę A, B i C w przedwojniu znajdzie Pan choćby tu: http://wlaczpolske.pl/index.php?etap=10&i=279&nomenu=1&oe=UTF-8&q=prettyphoto&iframe=true&width=1000&height=100%
Czyli objadanie sie miesem w europie centralnej to rzeczywistosc zaledwie kilku ostatnich dekad.
To zależy dla kogo. W dworach szlacheckich mięsne biesiady były normą od dawna.
Uwaga o chudych wiejskich krowach trochę śmieszna, wszystkie krowy są wiejskie i z pewnością nie wszystkie chude. Na wsi jadano tez kaszankę, kaszę lub ziemniaki ze skwarkami, a po biciu świniaka kiełbasę, podroby. Mieli też najczęściej prawo polowania na ptactwo – prócz bekasów i kuropatw :)
Co do niejedzenia mięsa warto może dodać, że kiedyś bardzo powaznie podchodzono do postu, który jak dobrze zliczyć dni trwał prawie pół roku – bo nie tylko wielki post ale i adwent, piątki i soboty. Poszczono nie tylko z biedy :))
…i środy. Bardziej chyba niż soboty…
Raki dziś budzą olbrzymie zdziwienie, ale w niektórych miejscach nawet po wojnie można było je spotkać. Mój ojciec wspomina, że jako mały chłopak na początku lat 60. chwytał raki. Kres ich populacji przyniosła… regulacja rzeki! Bez zakoli, gdy nurt przyspieszył, a woda była chłodniejsza, nie miały warunków do życia.
Jeśli można, to pozwolę sobie na pewną poprawkę co do przyczyn zaniku raka szlachetnego. Również słyszałem o dużych ilościach raków szlachetnych w polskich rzekach i jeziorach w latach 50,60-tych i 70-tych, które bardzo chętnie były odławiane w celach spożywczych. Później bardzo gwałtownie raków zaczęło ubywać (znam relacje, że w ciągu zaledwie jednego roku potrafił rak w jakimś obszarze wyginąć), jednak regulacja rzek, jest tylko jedną z przyczyn wyginięcia raka szlachetnego i to absolutnie nie najważniejszą (są wszak rzeki nieuregulowane pozbawione praktycznie naszych rodzimych raków). Z tego co ja czytałem na ten temat najważniejszą przyczyną było sprowadzenie obcych gatunków raków amerykańskich, które są nosicielami choroby, na którą rak szlachetny nie jest absolutnie odporny (to tłumaczy bardzo gwałtowne wymieranie populacji w rejonach zarażenia, również w odcinkach rzek nieregulowanych).
Szanowny sss, dziękuję za Pana wypowiedź. O tym nie wiedziałam, w moich stronach kojarzono nagłe ich zniknięcie właśnie z regulacją. A tak przy okazji czy wie Pan może, skąd wziął się pomysł sprowadzenia raków amerykańskich? Bardzo mnie to zaciekawiło, bo akurat amerykańskie było wówczas raczej na „cenzurowanym” ;)
Rak amerykański ma też nazwę rak pręgowany, a sprowadzenie go na tereny polskie nastąpiło na długo przed II WŚw i to w niewielkiej ilości (zdaje się że przez hodowcę – Niemca – bez problemu można znaleźć na ten temat informację). Nie jest to więc działalność władz PRL-u, po prostu masowe rozprzestrzenienie się tego raka przypadło pechowo w Polsce na okres Prl-u (musiało upłynąć trochę lat by niewielka populacja odpowiednio urosła i rozpoczęła ekspansję na inne obszary roznosząc dodatkowo raczą dżumę). Jest to typowy przykład bardzo szkodliwego oddziaływania gatunku obcego na rodzimy. Podobnym przykładem jest wiewiórka szara sprowadzona z Kanady do Włoch, Irlandii i WB – gatunek inwazyjny wypierający praktycznie w 100% z zajętego obszaru rodzimą wiewiórkę pospolitą poprzez sposób żerowania i roznoszenie wirusa zabójczego dla naszej wiewiórki. Inny przykład: szczur śniady wyparty przez szczura wędrownego.
Dziękuję ślicznie, teraz stało się to dla mnie jasne.
Trochę uściślę: najpierw (w 1860roku) zawleczona została choroba, która zniszczyła polskie raki (dżuma racza, Aphanomyces astaci)), a dopiero potem (przeszło 30 lat później) i właśnie z tego powodu sprowadzono raka amerykańskiego, żeby zasiedlić opustoszałe wody nadającym się do konsumpcji skorupiakiem. Uczynił to Max von dem Borne w 1890roku introdukując tego raka w stawie w swoim majątku Berneuchen (obecnie Barnówek) koło obecnego Myśliborza.
Bardzo dziękujemy za podzielenie się z nami tą wiedzą. Serdecznie pozdrawiamy :)
Przepraszam ale jednak z tym uściślaniem poszedłeś za daleko. Owszem dżuma racza była już wcześniej ale nie zniszczyła raków rodzimych (jeszcze długo po 2 wojnie raki rodzime żyły w dużych ilościach na naszych terenach), do ich rzeczywistego zniszczenia przyczynił się właśnie rak pręgowany jako nosiciel. Sprowadzony został faktycznie m.in. ze względu na swoją odporność na dżumę ale nie dlatego że raków szlachetnych w ogóle już nie było i zastępował puste zbiorniki. Nie jestem też pewien czy jedynym powodem sprowadzenia tego gatunku była odporność na dżumę bo ten Pan był dość znanym hodowcą/eksperymentatorem, który sprowadził do Europy kilka gatunków ryb, a nie tylko raka.
Sachabowy jest taką samą polską tradycją jakobecnie BBQ występujące u nas pod nazwą „grill” ;) :)
Cóż nie wiem gdzie leżała Polska „B” ale wiem jedno autorka Aleksandra Zaprutko-Janicka bierze tylko jedną stronę medalu a na dodatek wyolbrzymia na potrzebę podkreślenia problemu.
Mój dziadek żył w pod sanockiej wsi Srogów obecnie Srogów Dolny to taka wieś między Jurowcami a Trepczą. Teraz tamtędy ci co jadą w Bieszczady omijają korki przy wjeździe do Sanoka.
Wracając do tematu we wsi mieszkali głównie Polacy, tzw. Rusini i jedna lub być może dwie rodziny Ukraińców.
Wieś może nie należała do tzw. bogatych ale gospodarze dobrze sobie radzili i pomagali sobie jak mogli Goce, Piecuchy, Jasińscy i kilku innych mieli się dobrze. Zatrudniali do prac w polu i przy gospodarce tych co mieli się gorzej.
Nawet te bogatsze domy codziennie nie jadły mięsa a do kościoła jeżdzili lub chodzili boso niektórych gospodarzy było stać na bryczkę i dojeżdżali do rzeki „Sanoczek” gdzie myto nogi i wdziewano/wzuwano obuwie.
Kto na takich wioskach miał się źle??
No tylko Ci którym nie chciało się pracować. Tacy ludzie zasilali szeregi komunistycznych organizacji przed wojną a po wojnie dążyli do „parcelacji”. Mojej rodzinie zabrano 3/4 ziemi.
Dziadka zamęczono w więzieniu bo śmiał pomagać tym co nie chcieli żyć w rządzonej przez parobków Polsce.
Mama była wyzywana od „Córek Kułaków” itd. ogólnie niby normalnie ale co się zmieniło na wsi w tym momencie.
Biedują Ci sami czasem we wiosce mimo pomocy państwa a czasem wyjeżdżają za pracą i nawet na obczyźnie słoma z butów im wystaje. Piją/chleją wódę, piwo bo kto bogatemu zabroni. Przyjeżdżają do polski i narzekają że są wyzyskiwani. A co jedzą ochłapy.
Zastanawiam się nad jednym jeśli w mojej rodzinie kuzynostwo potrafią gospodarować na ziemi dziadka i kupować następne skrawki żeby powiększyć gospodarstwa to co inni robią.
Ciocia piecze sama chleb, są krowy to jest i mleko, kury też są więc jajek i na rosół nie brakuje.
Czego brakowało przed wojną? wg. Stryja który przeżył 1939, potem 1945-46, udało mu się przeżyć wywózkę do Niemiec kiedy parobek widzi że ktoś ma co jeść zazdrości mu jedzenia a nie chce wziąć się do pracy to zawsze będzie głodny.
Teraz połowę pól w okolicy leży odłogiem większość chciałaby 500+ ale wciągnąć spodnie i pójść do pracy to już tylko garstka.
Kuzyn mówi że nie po to ma gospodarkę żeby wydawać pieniądze na cudze jedzenie i żadna unia czy nasze bezwolne rządy nie będą mu dyktowały czy może ubić zwierzaka na kiełbasę czy słoninę.
Rodzinne wspomnienia sięgają XVI wieku i nigdy nie brakowało podstawowych produktów i teraz też tak jest.
Pierogi, kiełbasa, mięsiwo, jajka, mleko, sery są tylko krzykacze i wioskowe głupki narzekają, i chcą więcej, a więcej nie będą mieli jeśli nie ukradną.
@Piotr: Szanowny Panie Piotrze, dziękujemy za podzielenie się rodzinną historię. Pana rodzina miała szczęście jeśli żyła w godnych warunkach – jednak nie wszystkie rejony polski były bogate. Nie we wszystkich również można było sobie poradzić. Autorka wcale nie bierze pod uwagę jednej strony medalu – przeciwnie, w swojej książce pokazuje różnice jakie występowały na ziemiach polskich oraz w odmiennych grupach społecznych. Dlatego skoro sprzeciwia się Pan uogólnieniom, sam nie powinien tego robić – nie wszystkim było dobrze, tak jak nie wszystkim było źle. Natomiast co do kwestii poruszonej przez Pana jak jest dzisiaj – to już inna historia. Pozdrawiamy.
„Kto na takich wioskach miał się źle?? No tylko Ci którym nie chciało się pracować.” – tak mnie zatkalo, ze nie wiem co napisac. To brzmi jak wspolczesne brednie polityczne, nazwy partii nawet nie osmielam sie wymienic, bo to nie miejsce..
Uzyte okreslenie jest ponizajace, dla … zbyt wielu.
W zasadzie również ukazuje pan tylko jedną stronę medalu – czyli sytuację swojej rodziny uważa Pan jako reprezentatywną dla całej Polski i wszystkich Polaków. Do ilu hektarów ziemi miała dostęp pana rodzina? W II RP wiele gospodarstw nie miało nawet pół ha powierzchni – niestety ale z połowy ha nawet najbardziej pracowity rolnik cudów nie zrobi. Byli ludzie, którzy startowali od totalnego zera – nawet nie mieli domów lecz lepianki na nieswoim gruncie, a wykształcenie (zdobycie zawodu) też darmowe nie było. Łatwo pisać o pracowitości gdy ma się bazę, z której można wystartować…
Bardzo trafna uwaga drogi sss. Jeśli od początku ma się bazę, o której Pan wspomniał trudno sobie wyobrazić los tych, którzy byli jej pozbawieni. I jak ciężko było tym, którzy bez niej mimo wszystko coś osiągnęli, a nierzadko więcej niż ludzie, którzy nie musieli na to pracować. Pozdrawiamy.
„Ciocia piecze sama chleb, są krowy to jest i mleko, kury też są więc jajek i na rosół nie brakuje”. Powoli mój panie. Wszystko zależało od wielkości gospodarstwa. Mówisz pan o dzisiejszych czasach chyba. Przed II wojną światową chłop posiadający 9 ha gruntów IV, V, VI klasy miał problemy z wyżywieniem własnej rodziny. Rodziny były liczne. Z mleka robiono sery, które wraz z masłem i jajkami przeznaczone były na sprzedaż. Wyniesioną kurkę Żyd za bezcen kupił. Zbiory zbóż i ziemniaków pozostawiały wiele do życzenia. Obowiązkowa beczka kiszonej kapusty była w każdej chłopskiej chałupie. U bogatszego chłopa było i sadło, a jakże. Rodzice jedli chleb z masłem jak dzieci poszły spać. Kury nie dostawały jedzenia takiego jak dzisiaj to i tych jajek było odpowiednio mniej. Dzisiaj jedna krowa daje często więcej mleka jak kiedyś trzy. Oglądałam kiedyś film z targu z ok 1920 roku. Konie i owszem wyglądały ładnie, natomiast krowy to prawie szkielety. A, że grunty dzisiaj leżą odłogiem. No cóż, na wsi nie było ani urlopów, ani świąt, ani wolnych sobót. Problemy ze zbytem produktów rolnych też na te odłogi wpływ zapewne miały. Eksploatacja dzieci wiejskich, które o wakacjach mogły pomarzyć, nie pozostała na wsiach bez echa.
Pan Piotr ładnie przedstawił historię rodziny,oraz poruszył problem biedy i przyczyn.W pełni się z Panem Piotrem zgadzam,
heheh jeszcze raz usłysze ze schabowy to kuchnia polska to kurde zaczne strzelac
Kuchnia polska to np. ryba po grecku, karp po żydowsku, fasolka po bretońsku, barszcz ukraiński, pierogi ruskie.
Harryangel – nie wiem, z czego Panu do śmiechu (jeśli ten komentarz jest ironiczny), ale ryba po grecku i fasolka po bretońsku to SĄ polskie dania, które obce wydają się jedynie z nazwy. Ani w Grecji, ani we Francji tych potraw nie znają. Podobnie pierogi ruskie nie są rosyjskie, tylko – jak sama nazwa wskazuje – ruskie, a więc z terenów przedwojennego województwa ruskiego.
Książka p. Aleksandry Zaprutko _ Janickiej jest bardzo interesująca. Moja,rodzina pochodzi z wielkopolski, małe miasteczko. Moja,Matka wspominała życie w przedwojennej Polsce jako borykanie się z biedą, bezrobocie i była zadowolona jak po wojnie nastał socjalizm
@Anonim: Drogi Anonimie, dziękujemy za podzielenie się opinią i cieszymy się, że książka p. Oli zainteresowała i została doceniona. Pozdrawiamy :)
Przez tyle wieków homo sapiens nie zauważył prostej zależności, że hodowlane bydło, drób etc. do chwili wyrośnięcia i zarżnięcia skonsumuje kilkadziesiąt razy więcej kalorii niż da się pozyskać z jego mięsa. Ludzie głodowali, ale woleli uhodować te parę kur, świń, byle tylko żreć mięso, największy narkotyk w historii ludzkości. Niewiele w świadomości społecznej zmieniło się do dziś. Głód na świecie, ale zamiast samemu żywić się roślinnie, nadwyżkowe przemysłowe hodowle zwierząt na ubój w tragicznych warunkach nadal prężnie działają, zanieczyszczają środowisko, a i tak część niesprzedanego i nieskonsumowanego mięsa ląduje na śmietniku. A głód na świecie to nadal problem – w świecie, gdzie wysyła się samochody w kosmos.
Czlowiek to istota wszystkozerna,nie roslinozerna. Tak wskazuje fizjologia i anatomia czlowieka, z faktami nie ma sie co klocic. Musl wyslal samochod w kosmos za wlasne pieniadze. Mial do tego prawo.
Ale tekst! Zawartość dla czwórkowicza z gimbazy!
Rozumiem, ze piszesz artykuly na lepszym poziomie? Podaj link do nich. Poczytam7
Dlaczego rasistowski komentarz Anonima z 11.03.2019 jeszcze nie został usunięty?
Dziękujemy za zwrócenie na to uwagi. Staramy się reagować na bieżąco na takie przypadki,bo nie tolerujemy tego rodzaju wypowiedzi na naszych łamach. Czasem zdarza się niestety, że taki komentarz umknie naszej uwadze. Wtedy zawsze doceniamy czujność czytelników, którzy pomagają nam je wyłapać.
Jerzy Kochanowski, Przegląd Historyczny 96/4. W oryginale odnośniki do źródeł, w tym do roczników statystycznych II RP.
Jeżeli w Wielkiej Brytanii i Szwajcarii spożywano w latach trzydziestych XX w. przeciętnie 66 kg mięsa rocznie, w Niemczech 48-52 kg, to w Polsce 18-22 (tuż przed drugą wojną — 21,6 kg)16. Ale pamiętając, że startowano z bardzo niskiego poziomu —w 1918 r. średnie spożycie mięsa wynosiło w Polsce 9 kg na osobę — to i tak przyrost był ponad dwukrotny. Jednakże około 45% społeczeństwa nie osiągało normy średniej (najmniejsze spożycie wynosiło około 2 kg rocznie), około 25% ją przekraczało (np. w Poznaniu jedzono 61 kg, w Krakowie 53 kg), a 1% społeczeństwa zjadał rocznie około 100 kg.
Wg opowiadań świadków była bieda na wsiach wschodu PL. Z powodów obiektywnych jak i braku chęci czy umiejętności. Moi dziadkowie zawsze na przednówku dawali wsparcie rodzinom gdzie nawet kubek mąki był na wagę przeżycia. Spotkałem w latach 60tych ub. wieku ludzi, którzy do końca życia byli im wdzięczni. Mięso nie było w codziennym spożyciu, nawet u średniozamożnych rodzin wiejskich. Ale jak już było to smaczne i znakomicie zakonserwowane do długiego przechowywania. B. dużo zależało od zaradności i umiejętności gospodarzy nie mówiąc o chęciach. Nie było rzadkością wylegiwanie się na piecach do południa, niestety…….
Jeśli ktoś chce wiedzieć jak jadano na wsi mazowieckiej ,niech poczyta w „Chłopach” Reymonta .Wszystko się zgadza i w latach 60-tych było niemal identycznie.Wyrastałem na takiej właśnie wsi nieopodal Lipiec .Świnobicie było 2 razy w roku ,na święta i na żniwa koniecznie .Mięso bylo wekowane albo trzymane w ziemiankach w garach z pokrzywami/to jeszcze przed lodówkami/.Podroby jadało się często ,bo tak jak u Reymonta ,ten gospodarz co bił świnie roznosił taki „sprobonek ” na pół wsi ,inni gospodarze „oddawali” w swoim czasie.Kobiety piekły wielkie chleby i też robiły to w tzw „sitwie”,dzięki czemu często jadano świeży.Podstawą był chleb jadany z mlekiem,kluski własnego gniecenia .też z mlekiem.Kartofle z bialym barszczem i skwarkami,groch,kasze ze skwarkami ,kapusta kiszona we wszelkiej postaci , suszone owoce.Jedyne używane tłuszcze to robione masło, smalec i olej rzepakowy bity na zimę.Jajka, twarogi ,na niedzielę często rosół z kury tzw „suchotnicy”,młody kogutek zdarzał się latem.Świąteczne ciasta to tylko makowce i drożdzowce ,pączki tylko na wigilię.Przysmakiem były śledzie a prawdziwym rarytasem kiełbasa.Jedzenie było proste i niewątpliwie zdrowe .Dzisiaj należałoby do tego wrócić/na tyle ,na ile jest to możliwe/,bo to może być remedium na epidemię nowotworów i innych chorób zwanych cywilizacyjnymi.